Krótka historia... jak powstało Konserwatorium

Gdzieś między cieśniną Kattegatt a Sztokholmem dojrzewała idea stworzenia prywatnej szkoły muzycznej w Poznaniu...


Już kilka lat wcześniej rozpoczęły się poszukiwania właściwego lokalu. Niestety podróże po morzu i w powietrzu nie dawały rezultatu - o miejsce dla konserwatorium było w Poznaniu trudno
Aż pomysłowa Żona (co byśmy zrobili bez tych mądrych żon?), wpadła na pomysł - "zapytajmy w Zamku, tam gdzie sama chodziłam do przedszkola".

Dzięki wielkiej uprzejmości Pani Lidii, która przyszła do pracy w wolną sobotę, udało się spotkać i obejrzeć lokale, które od razu wydały się idealne do nauki muzyki. ;)

Wówczas stało się jasne, że bez pianin nie ma konserwatorium.
Rozpoczęły się więc poszukiwania pianin na zachodnim wybrzeżu Szwecji w regionie Halland...

Okazało się, że instrumentów nie brakuje, są w większości w doskonałym stanie i najczęściej za przystępną cenę.

Jedno z pianin zostało darowane na potrzeby Konserwatorium, ale zanim dar został przyjęty trzeba było sprawdzić jak je z domu darczyńców z Varberg wystawić. Skończyło się zamówieniem dźwigu.

\

W Geteborgu znalazły się też stoły i tablice w pięciolinie w atrakcyjnych cenach, no i "ta szwedzka jakość".

Wydział Kultury miasta Varberg podarował krzesła ze szkoły muzycznej, a liceum tablice informacyjne.

Wszystko trzeba było zapakować i przewieżć - pianin pięć, wyposażenie sal, rzeczy prywatne, a samochód jeden.


Ale dzięki firmie Konrada Kosikowskiego - wyposażenie Konserwatorium znalazło się w końcu w Poznaniu.

Pianina trzeba było wnieść na III piętro Zamku. W tym samym dniu odbywał się na dziedzińcu koncert Patty Smith (nie zapomnę tego do końca życia), więc nie można było skorzystać z rampy towarowej i pozostała droga przez portiernię, korytarzami i windą osobową.

Tutaj znów z pomocą przyszedł Konrad Kosikowski, który z bratem i kolegami podjął się tego nie lada wyzwania.

Każde pianino waży ok. 250 - 300 kg, a droga do sali 315 daleka...

Na dodatek nadciąga burza, więc trzeba się pospieszyć!





Pomieszczenia trzeba było przygotować do nowej funkcji. Powoli znikały dziury w sufitach i podłodze, niebieski kolor na drzwiach i szafach też zniknął po piątym malowaniu, pojawiły się nowe, jasne kolory oraz wykładziny, a wszystko rękami "Muratorka" - Rafała Aluchny z Bydgoszczy.




W tym czasie sprzęty czekały w sali 307 a pianina na korytarzu - wzbudzając niemałe zainteresowanie przechodzących.


Kiedy sale i biuro przypominały już wyglądem "sztokholmską akademię muzyczną" - zaczęli się pojawiać nauczyciele i dziennikarze.







Pojawili się też pierwsi uczniowie.
cdn...